Wszystkie recenzje zamieszczone na tym blogu są moją własnością. Nie wyrażam zgody na korzystanie z nich bez mojej wiedzy (na mocy Dz.U.1994 nr 24 poz. 83, Ustawa z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych).

środa, 24 marca 2021

Mistrzowie życia - Anna Stryjewska

 „Mistrzowie życia” to powieść o dorastaniu, marzeniach i pragnieniach oraz dążeniu do realizacji wizji własnego siebie w przyszłości. Mówiąc wprost jest to historia o prawdziwym życiu! Książka ta budzi wiele emocji i moim zdaniem nie można przejść obok niej obojętnie.

Anna Stryjewska stworzyła świat bardzo namacalny, z bohaterami, którzy żyją wokół nas. Realizm tej historii uderza bardzo mocno i skłania do przemyśleń. Książka napisana jest bardzo dobrym stylem, który z każdą stroną wzbudza coraz większe
zaciekawienie. Klimat z lat 90 połączony z konkretnymi miejscami w Łodzi został tak opisany, że czułam jakbym się tam teleportowała. Niejednokrotnie odnosiłam wrażenie jakbym była niewidzialnym duchem, który jest tuż obok bohaterów i ich losów. Wykreowane postacie są do bólu prawdziwe. Cały czas czułam to, co ich spotykało i co czuli. Radości, sukcesy, smutki, porażki, rozczarowanie, czyli wszystko to, co jest wpisane w prozę prawdziwego życia. Bohaterowie Anny Stryjewskiej to szerokie spektrum osobowości oraz studium psychologiczne. Ich losy nie są obojętne czytelnikowi i skłaniają do refleksji oraz analizy. W trakcie całej powieści co chwile wpadały mi do głowy myśli o tym, że doświadczenia z dzieciństwa, słowa najbliższych oraz to, co spotkało bohaterów za młodu i jak byli traktowani, odcisnęło na nich pewnego rodzaju piętno, które popchnęło ich do popełnienia tych samych błędów, utraty wiary we własne siły, bądź przekonanie, że wszystko się im należy.

„Mistrzowie życia” to powieść słodko-gorzka, której zakończenie napawa optymizmem, ale pozostawia też otwartą furtkę dla wyobraźni czytelnika, który może sobie dopowiedzieć dalsze losy bohaterów. Dla mnie osobiście zakończenie powieści jest otwarte i nie ukrywam, że bardzo ale to bardzo ciekawi mnie (z pewnością nie tylko mnie) wizja autorki na dalsze losy i poczynania bohaterów. 

Anna Stryjewska, Wydawnictwo Szara Godzina nie obrazimy się na kontynuację ;)

~ poleca Monika



#AnnaStryjewska #WydawnictwoSzaraGodzina #BibliotekaMiejskawŁodziFiliaNr8

poniedziałek, 1 czerwca 2020

„Wtorki z Morriem” - Mitch Albom


Bez miłości jesteśmy jak ptaki z podciętymi skrzydłami.


    Siadając do tej recenzji miałam w głowie pustkę. Cóż więcej mogę napisać o tej książce, niż zostało już powiedziane? Zacznę więc tak…

    W jednym z wtorkowych spotkań Mitch Albom zapytał swojego nauczyciela czy boi się być zapomnianym. Co mu odpowiedział mistrz? Zwyczajnie, że nie. Bo kiedy jego uczeń o nim pomyśli czy wspomni to, tak jakby on wiecznie żył. „Wtorki z Moriiem” to laurka dla swojego mistrza, bo każdy czytając tę książkę, a potem o niej opowiadając dokłada cegiełkę do pamięci o niezwykłym człowieku jakim był Morrie Schwartz. Miło być jedną z takich osób.

    Nie jest łatwo napisać opinię o książce, która jest osobistym przeżyciem autora, ucznia swojego mistrza. Tych dwoje spotyka się w trudnych okolicznościach, a ich dawna przyjaźń rozkwita na nowo. Mitch na zakręcie własnego życia i Morrie u jego kresu w tragicznych okolicznościach nieuleczalnej choroby. Z pozoru zderzenie dwóch różnych ludzi, których drogi rozeszły się w różnych kierunkach. Zderzenie życia i śmierci, które istnieją we wzajemnej korelacji. Jedno nie istnieje, bez drugiego. 

    Czytając „Wtorki z Morriem” można zrozumieć skąd, a może bardziej od kogo pochodzą inspiracje w pozostałych powieściach Alboma. Uniwersalne prawdy, prostolinijność opowieści, a jednocześnie „to coś”, co sprawia, że w człowieku pozostaje poczucie zetknięcia się z wartościową literaturą. Coś co skłania do przemyśleń, refleksji, a nawet chęci życia inaczej. Bardziej prosto, a jednocześnie żywiej czerpiąc radość z najdrobniejszych chwil, momentów. Zwyczajnie docenić „tu i teraz”.

    „Wtorki z Morriem”  to historia, która zasmuci, ale zmobilizuje także do głębszego zastanowienia się nad własnym życiem. Opowiadająca szczerze i dobitnie o życiu, śmierci, przyjaźni oraz miłości. O tym co przeminęło i o tym co jeszcze czeka. Krótka, ale niezwykle bogata lekcja człowieka, który dalej uczy na stronicach tej książki.
 

Nie pozostaje mi nic innego jak serdecznie polecić tę książkę. Dalsze jej opisywanie jest zbyteczne. Jeśli lubisz książki, które zawierają prawdziwe osobistości, traktujące o tematyce filozoficzno-egzystencjalnej, ta książka jest dla Ciebie. I dołożysz kolejną cegiełkę do pamięci niezwykłego profesora.


PS. Poniżej link do wywiadu z Morriem:

sobota, 10 czerwca 2017

Nelson DeMille - Graal



Nelson DeMille


Graal

tł. Katarzyna Agnieszka Dyrek

W.A.B 2016

480 s.

Ocena:3/10






Lata 70. XX wieku. Trójka reporterów relacjonuje etiopską wojnę domową. Henry’emu Mercedo, Brytyjczykowi i byłemu więźniowi gułagu, towarzyszy piękna Vivian Smith, szwajcarska fotoreproterka.
Razem z Frankiem Purcellem, amerykańskim korespondentem, próbują się przedostać na linię frontu. Spędzając noc w ruinach wioski, spotykają rannego włoskiego księdza. Mężczyzna twierdzi, że właśnie uciekł z więzienia, w którym spędził czterdzieści lat po tym, jak natknął się na tajemniczy klasztor, w którym mnisi od wieków przechowują… Świętego Graala.
Reporterzy, powodowani żądzą sensacji, postanawiają sprawdzić niewiarygodną historię Włocha. Jednak podróżowanie przez ogarniętą wojną Etiopię jest śmiertelnie niebezpieczne…


Taki oto opis zachęcił mnie do sięgnięcia po tę publikację. Zastanawiające jest  to, że zdarza się coraz częściej, iż sam opis z okładki książki jest dużo lepszy niż sama powieść. Spodziewałam się po tej książce wartkiej akcji, interesującej i trzymającej w napiciu przygody, tajemnicy związanej z artefaktem oraz dobrze zarysowanych postaci. Niestety moje oczekiwania z każdą stroną bledły.



Jestem rozczarowana tą książką i nie omieszkam napisać dlaczego. Jak napisałam wyżej, oczekiwałam wartkiej akcji. Jest to nieporozumienie. Nie wydarzyło się nic co by mnie zaskoczyło, sponiewierało emocjonalnie, wywołało jakąkolwiek reakcję. Całe to wprowadzenie, kluczenie w budowaniu fabuły jest zwyczajnie nudne. Czytam, słowa przemykają przez palce i to wszystko. Budowanie napięcia autorowi zdecydowanie nie wyszło podobnie jak cała otoczka zbudowana wokół świętego artefaktu. Odniosłam wręcz wrażenie, że autor chce nam wmówić, iż rozchodzi się o poszukiwanie tytułowego Graala i związane z tym niebezpieczeństwo. Naprawdę ja tego nie widzę i zupełnie nie odczułam klimatu. Natomiast przed szereg wyszedł trójkąt głównych bohaterów i odniosłam wrażenie, że w zasadzie to jest głównym motywem książki. O zgrozo, jeżeli ma być to sensacja z wątkiem miłosnym w tle to niech tak będzie, tutaj wyszło zupełnie na odwrót – tytułowy Graal był dodatkiem do dziwnej relacji trojga ludzi, którzy niby są przyjaciółmi i kochankami… Nawet w tych relacjach nie ma prawdziwego żaru, emocji. Wszystko wydaje się sztuczne i pisane na „odwal się”. Dla mnie nie ma w tej powieści żądnej przygody, ani tajemnicy. Postacie w zasadzie też są nijakie. Niczym szczególnym się nie wyróżniają, żądne cechy osobowościowe ich nie określają, a dialogi między nimi hmm po prostu są. Podsumowując tę krótką notkę: Ta książka jest nudna, absolutnie bezpłciowa, z beznadziejnymi dialogami i postaciami, nie wspominając o akcji, którą akcja nazywać się nie powinno. Nie polecam!

niedziela, 26 lutego 2017

Kim Holden - Promyczek






Kim Holden

Promyczek

tł. Katarzyna Agnieszka Dyrek

Filia 2016

586 s.

Ocena: 9/10
Wyzwanie: 2/52/Tytuł jednowyrazowy







Książka, o której chcę Wam dzisiaj napisać jest dla mnie wyzwaniem. Mogłabym ją po prostu opisać kilkoma słowami choćby takimi: genialna, wspaniała, nadzwyczajna, niesamowita, ale wiecie co? To za mało. Ta powieść „wstrząsnęła moim światem”.

 Każdy ma jakieś tajemnice… i to jest najświętsza prawda. Jedni chcą ukryć swoją przeszłość, inni naginają teraźniejszość, a jeszcze inni nie mówią nic i cenią każdą chwilę swojego życia. Wyznanie najskrytszej tajemnicy może wyzwolić, uzdrowić, oczyścić, ale może mieć także destrukcyjny wpływ na życie każdego, kto znajdzie się w jej zasięgu.

 Kate  jest dziewczyną, która przeszła wiele, można by powiedzieć, że zbyt wiele jak na młodą osobę. Niejednego człowieka taki splot zdarzeń mógłby zniszczyć, pozbawić sensu życia, zmusić do poddania się. Dziewczyna jednak, jakby na przekór wszystkim, jest osobą pełną życia, roztacza wokół siebie mnóstwo pozytywnej energii, którą zaraża każdego. Nie bez powodu jej najlepszy przyjaciel Gus nazywa ją Promyczkiem. Kate jest nie tylko bystra, zabawna, ale także uzdolniona muzycznie. Gdy tylko opuściła swoje rodzinne San Diego i przeniosła się do Grant swoją osobowością, pasją i uwielbieniem do kawy podbiła serca nowo poznanych ludzi, którzy stali się w szybkim tempie jej przyjaciółmi. Dziewczyna ma wiele mocnych stron, ale jest jedna rzecz, która nie pozwala jej się zakochać. Nie wierzy w miłość. Jednak los jest przekorny i na jej drodze postawi przystojnego Kellera. Co z tego wyniknie? "Promyczek" to książka, która pokazuje nam czym jest prawdziwa przyjaźń, odkrywa kolory miłości, ale przede wszystkim uczy, że nigdy nie należy się poddawać i warto walczyć o swoje marzenia. Szczerze zaprzyjaźniłam się z Kate. Jest osobą, która roztacza mnóstwo pozytywnej energii, zaraża optymizmem, napełnia nadzieją. Taki właśnie Promyczek, którego nie da się nie lubić, nie kochać. Nie miała łatwego życia, a jednak to jej nie złamało. Jest otwarta na nowych ludzi, motywuje ich do działania, kibicuje i każdy to czuje. Gus jest najlepszym jej przyjacielem, znają się jak łyse konie, darzą szacunkiem i miłością, której nie sposób mi wytłumaczyć (trzeba po prostu przeczytać książkę). Gus zna jej przeszłość, wspiera, akceptuje i od niej otrzymuje to samo, a nawet więcej. Kate jest dla niego muzą, a on dla niej częścią życia. Gdy przyjeżdża do Grant od razu znajduje grono przyjaciół. Chcąc nie chcąc odmieniła  ich życia, można by rzecz, że ich ukształtowała na nowo, wydobyła z nich to co najlepsze. Jednak pod tym obrazem pozytywnych emocji, jest serce, kruche i zbolałe, a jej przeszłość to niejedyna tajemnica jaką skrywa. Jest coś o czym nawet nie powiedziała Gusowi. Gdy poznaje Kellera, czuje do niego pociąg, nie tylko ten seksualny. Jednak chłopak, także ma przeszłość i tajemnice. Oboje bezwiednie się w sobie zakochują, jednak Kate nie chce się do tego przyznać. To Keller jako pierwszy odkrywa przed nią swoje tajemnice. Dziewczyna wspiera go, motywuje i uświadamia, że jeżeli sam nie zacznie walczyć o własne pragnienia i szczęście to nikt tego za niego zrobi. Keller wie, że Kate coś do niego czuje ale nie rozumie jej zachowania i rezerwy. W końcu pokonana, wyznaje mu prawdę, która jest druzgocąca nie tylko dla chłopaka, ale również dla mnie, zwykłego czytelnika. Kate po raz pierwszy pokazuje swoją słabość.

 Pokochałam tę powieść choć przeczuwałam, że coś jest nie tak. Przeczucia okazały się słuszne, jednak mimo przewidywalnych zdarzeń (po pewnym czasie), historia uderzyła we mnie emocjonalną bombą. Zryczałam się okrutnie, bo naprawdę pokochałam Kate jak siostrę, najlepszą przyjaciółkę. Zakończenie jakie przewidziała dla niej Holden bardzo mnie zasmuciło, stwierdziłam wręcz, ze jest cholernie niesprawiedliwe (ale czy nie takie jest prawdziwe życie?) i czułam wszystko to co czuli wszyscy bohaterowie tej powieści. Autorka genialnie poprowadziła narracje, stopniowała tempo akcji, emocje, ale przede wszystkim doceniam tę powieść za próbę wyprowadzenia czytelnika na manowce. Przyznaję początkowo miałam inne teorie dotyczące Kate i jej tajemnicy, dopiero później zaczęłam przeczuwać o co naprawdę chodzi i niestety to się potwierdziło.

„Promyczek” to niezwykle udana powieść i Holden dołącza do grona moich ulubionych autorów.  Mam nadzieję, ze nie zdradziłam zbyt wiele, a teraz zabieram się za drugą część „Gus”.  Z czystym sumieniem GORACO POLECAM!

niedziela, 15 stycznia 2017

Nicholas Sparks – „Wybór”


Nicholas Sparks

Wybór

Tł. Elżbieta Zychowicz

Albatros 2013

398, [2] s.


Ocena: 7/8

Wyzwanie: 1/52/1. Autor jest mężczyzną




Nowy Rok rozpoczynam książkę w klimacie romantycznym. Odkąd zekranizowano książkę, miałam na nią ogromną chęć. I stało się. Zapewne część z Was, jak nie większość, o książce lub filmie słyszała, bądź nawet zdążyła się z ta historią zapoznać, dlatego też ta recenzja jest dla tego drugiego grona, która nie miała okazji, chęci, bądź wciąż się waha. Będzie krótko i bez zagłębiania się w szczegóły.

Króciutkie tło książki. Jednym z bohaterów tej książki jest Travis Parker. Travis jest człowiekiem, któremu do szczęścia nie wiele jest potrzeba: ma pracę, którą lubi, wiernych przyjaciół i swój wymarzony azyl zwany domem. Jest człowiekiem, który nie stroni od towarzystwa kobiet, ale również nie angażuje się w stałe związki. Jak to zwykle bywa w tego typu historiach, dla równowagi musi być również postać kobieca. Do domku obok wprowadza się Gabby Holland, która w swoim życiu pragnie stabilizacji oraz spełnienia się jako matka i żona. W przeciwieństwie do Travisa, od kilku lat jest w związku z tym samym facetem. Na pozór nic ich nie łączy, w zasadzie zdaja się być swoimi przeciwieństwami, ale czy aby na pewno? Jak rozwinie się ich znajomość? Czy w ogóle ma szansę przerodzić się w coś więcej niż relacje czysto sąsiedzkie? Na te pytania możecie znaleźć odpowiedź, tylko w jeden sposób – mianowicie należy przeczytać tę książkę. Czy warto?

Czy warto po tę książkę? Kto czytał cokolwiek Sparksa, ten wie czego może się spodziewać. Powieść została podzielona na dwie części. Pierwsza opisuje początki znajomości, druga jest punktem wyjścia prologu, kontynuacją, która nie zapowiada się  optymistycznie. Co do postawionego pytania: moim zdaniem książka ta zasługuje na uwagę, mimo, iż nie wylałam tony łez tak jak było w przypadku np., „Jesiennej miłości”. W tej historii jest coś, co przykuwa na tyle uwagę, że trudno przerwać czytanie. Może to ten małomiasteczkowy klimat, który czaruje spokojem i pewnego rodzaju niezwykłością? O dziwo atutem może być dość banalna historia, ale nie aż tak bardzo odbiegająca od realiów życia codziennego? A  może to zwyczajnie dialogi wywołujące uśmiech na twarzy? Jednak największą zaletą tej powieścią moim zdaniem są jej bohaterowie, zyskujący moją sympatię od samego początku. Wydają się być autentyczni, naturalni. Dzieje się między nimi chemia, ale nie jest ona mdła czy nachalna, jak to w niektórych książkach się zdarza. Ich relacje nie są proste. Ona jest w stałym związku, on wydaje się być luzakiem, który nie myśli poważnie o przyszłości. Ona kieruje się rozsądkiem, on żyje chwilą. Jednak z czasem odkrywają, że oboje w sobie nawzajem budzą pasje i uczucia skrywane przed światem. Uświadamiają sobie czego pragną, poznając siebie, kłócąc i drocząc się ze sobą, irytują siebie nawzajem, a jednak ich sąsiedzka znajomość nie kończy się od tak. Tam gdzie czytelnik myśli, że historia się kończy, okazuje się, że jest jeszcze coś. Coś mi mówi, że już przewidzieliście happy and, ale jest jeszcze coś. Nie powiem Wam co, przeczytajcie i sami się przekonajcie jak potoczyły się losy tych dwojga? Czy wyznali sobie miłość? Jeśli tak, co się stało, że ich szczęście zostało przerwane? Czy udało im się pokonać przeszkodę?

sobota, 12 listopada 2016

Guillaume Musso - Telefon od anioła



Guillaume Musso
Telefon od anioła

Tł. Joanna Prądzyńska
Albatros 2015
wyd. 5
Liczba stron: 416

Wyzwania:
9/52 - 2016 r.

Ocena: 8/10  



Żyjemy w czasach, gdzie nowe technologie otaczają nas z każdej strony. Telefon komórkowy niegdyś luksus dla wybranych, dziś jest dostępny niemalże dla wszystkich. Towarzyszy nam każdego dnia, służy nam do wykonywania połączeń, pisania smsów, wysyłania maili, robienia zdjęć, nagrywania filmików i wielu innych rzeczy. Co chwilę powstają nowe aplikacje, które mają ułatwić nam pozornie zarządzanie czasem. Podejrzewam, że znaczna większość z nas, w większym lub mniejszym stopniu jest uzależniona od tego cudu/przekleństwa techniki. Jaka jednak byłaby nasza reakcja nad jego nagłą utratą? Serce by się na moment zatrzymało? Wpadlibyśmy w panikę? A może załatwilibyśmy sobie nowy aparat szybko zapominając o starym modelu? A co z poczuciem naszej prywatności? Mielibyście stracha, że ktoś przejrzy wasze kontakty, przeczyta smsy, przejrzy zdjęcia, filmiki, maile, rzeczy, których nikt inny nie powinien widzieć? Pewnie powiecie, że nic takiego się nie stanie, w końcu są zabezpieczenia hasłem. Ale gdyby one nie wystarczyły, co wtedy? A teraz sytuacja z drugiej strony, jesteście w posiadaniu cudzego telefonu. Uszanowalibyście prywatność jego właściciela? Nie korciła by Was zwykła ciekawość co się znajduje na telefonie? Kim jest jego właściciel? Czym się zajmuje? Co ukrywa przed światem?

Wiele pytań, wiele gdybań, a przed takimi dylematami stanęli właśnie bohaterowie powieści Guillaume Musso pt., „Telefon od anioła”. Madeline paryska kwiaciarka i Jonathan znany szef kuchni wiodą swoje życia na dwóch kontynentach. Ona w Paryżu, on w San Francisco. Zbiegiem okoliczności, zrządzeniem losu, a może zwykłym przypadkiem i pechem ich życia się ze sobą spotkały. To niezbyt uprzejme spotkanie nie tylko skończyło się na wzajemnej niechęci, ale również zamianą telefonów. Gdy się tylko orientują, okazuje się, że dzieli ich ogromna odległość i obopólna niechęć. Łączy ich natomiast fakt zamiany telefonów, ciekawość i pewien fakt z przeszłości. Co  tego wyniknie? Tego dowiedzą się tylko Ci, którzy sięgną po tę książkę.

To jest moje pierwsze spotkanie z twórczością Musso i muszę przyznać, że niezwykle udane. Nie sądziłam, że thriller romantyczny może okazać się interesujący, wciągający, zaskakujący. Przewidywałam raczej, że watek miłosny weźmie górę nad sensacją, ale na szczęście się pomyliłam. Naprawdę miałam udany dzień z tą książką. Spodobał mi się pomysł autora, ale jeszcze bardziej jego wykonanie. 

Po pierwsze styl autora, bardzo przypadł mi do gustu. Niewymuszone dialogi, sprawnie poprowadzona fabuła, lekkość pióra, która wciągnęła mnie tak, że 407 stron przeczytałam w jeden dzień. Wątek miłosny i kryminalny jak najbardziej idą w parze, żaden nie góruje nad drugim.  Co prawda jedna rzecz wydaje się dość naiwna, ale przymykam na to oko.  Nie zabrakło mi także elementu zaskoczenia i wymsknęło mi się nieme zdumienia „Ooo”. Same postacie też zostały sprawnie wykreowane, nie ma w nich sztuczności. Ich tajemnice, przeszłość stopniowo są odkrywane, nie za wolno, nie za szybko, tak w sam raz. Stopniują ciekawość czytelnika, co jest na plus. Po koniec powieści, akcja nabiera tempa. Sam finał pozostawił mi pewien niedosyt, zabrakło mi pewnego domknięcia między Madeline, a człowiekiem z przeszłości, ale być może to tylko moje wrażenie.

Ogólnie jeśli ktoś poszukuje lekkiego kryminału z wątkiem miłosnym, to jest to książka dla niego. Dla mnie to dopiero początek z twórczością Musso i chętnie sięgnę po jego inne książki. Może coś polecacie?

wtorek, 30 sierpnia 2016

Penny Blubaugh - Mrok kwiatów

              
Penny Blubaugh
Mrok Kwiatów

Tł. Joanna Lipińska
Amber 2011
wyd. 1
Liczba stron: 255

Wyzwania:
8/52 - 2016 r.

Ocena: 2/10   


Jak ta książka znalazła się w moim zbiorze?
Najpierw zobaczyłam okładkę. Piękna, przykuwająca uwagę, intrygująca, tajemnicza a nawet ciut złowroga. Potem przeczytałam opis na tylnej okładce. Okazało się, że to coś jak najbardziej dla mnie. I na końcu cena 9.45 zł. Kto by się nie skusił? Ano ktoś, kto wcześniej nie zapoznał się z opiniami o książce.

Czego się spodziewałam?
Wspaniałej przygody. Tajemniczych istot, fantastycznej magicznej krainy, grupy postaci, które mnie zachwycą.

Co dostałam?
Najchętniej napisałabym, że gówno, tylko zapakowane w sreberko od czekolady, aby ładnie pachniało. Jeszcze chyba o żadnej książce nie powiedziałam, czegoś podobnego, cóż zawsze musi być ten pierwszy raz! Co mnie zatem  rozczarowało? Korci by napisać, że wszystko, ale po kolei.
  1. Styl autorki. Nie jest to powieść (nie wiem czy tak powinnam określać tę książkę)wysokich lotów. Język jest prosty, niewymagający, bardziej może dla młodszego czytelnika, choć czytałam nie jedną powieść dla młodzieży, gdzie styl autora/autorki był wprost fenomenalny i zaskakujący. Tutaj tego nie ma. Czułam się wręcz jak idiotka. Z każdą stroną coraz bardziej zniesmaczona, zmęczona i znudzona. Mimo 255 stron męczyłam się okrutnie. Tego typu książki powinno się pochłaniać w dzień, a nawet w pół dnia, mnie zajęło to niemalże 3 tygodnie… Bez dalszego komentarza.
  2. Nie wykorzystany potencjał. Chyba nie ma nic gorszego, gdy autor/ka mają dobry pomysł, ale kompletnie nie umieją go wyeksponować, albo wydaje im się, że popełnili atrakcyjne dzieło. Co myśli autorka o swojej książce – nie wiem i nie będę tego oceniać. Fakt jest taki, że bardzo spodobał mi się opis książki (to, że odbiega nieco od treści to już inna para kaloszy).  Grupa ludzi i elfów, która tworzy grupę scenicznych banitów, wystawiający sztukę przeciwko polityce, ustrojowi w zasadzie wszystkiemu z czym się nie zgadzają może niebyła by tak atrakcyjna, gdyby nie magia. Nie jakieś tam sztuczki mające na celu oszukać oko widza, ale prawdziwa magia i prawdziwe postacie magiczne z Krainy Magii. To tworzyło intrygującą mieszankę. Z pozoru. Nawet nazwa tej krainy niczym nie zaskakuje. Może był taki zamysł, bez udziwnień, po prostu prosty? Lubię prostotę w książkach, ale bez przesady… Przyczepię się jeszcze do charakteru tej Krainy Magii – miała być taka straszna, okrutna, niebezpieczna dla śmiertelników, a okazało się, że w cale nie jest tak źle.
  3. Czas akcji. Naprawdę do tej pory nie wiem, jaki to konkretnie okres w dziejach ludzkości.
  4. Postacie. Czasami kiepskiej książce skórę ratują jej bohaterowie. Jednak nie w tym przypadku. Dialogi między nimi wydawały mi się strasznie sztuczne. Zero emocji. To, że Łucja co chwilę wpadała w stan rozpaczy, nie oddawał charakteru sytuacji. Wręcz przeciwnie, za każdym razem gdy czytałam, że Łucja zaraz się popłacze, miałam ochotę wyrzucić książkę przez balkon (mieszkam na czwartym piętrze, wiec na pewno bym po nią nie pobiegła).Nicholas i Persja=miłość? W którym momencie? Nie kupuję tego ich uczucia. I już nawet dalej się nie rozpisuję.


Podsumowując, gdybym wcześniej znała opinie o tej książce nie kupiłabym jej nawet za niecałe 10 zł. Poza ładną okładką, książka ta absolutnie nie wnosi niczego nowego. Jedyne co mi pozostaje to szybko przeczytać coś fajnego, aby jak najszybciej zapomnieć o tym koszmarku. NIE POLECAM!